Obywatelska Inicjatywa Ustawodawcza do poprawki? Obywatele nie są równo traktowani

  • Maria Jaraszek 800x600

Maria Jaraszek: Obywatelska Inicjatywa Ustawodawcza (OIU) została stworzona, aby umożliwić Polakom decydowanie w ważnych dla nich sprawach. Teoretycznie stawia obywateli na równi z posłami, Senatem, Prezydentem i Radą Ministrów (art. 118 Konstytucji RP). Ale czy tak jest w rzeczywistości?

Wszystko do kosza?

Każdy z tych podmiotów może wnieść swój projekt ustawy pod obrady Sejmu, oczywiście po spełnieniu określonych wymogów. Kwestią dyskusyjną jest to, czy wymogi w odniesieniu do OIU nie są za wysokie, a tym samym trudne do spełnienia. Pojawiają się głosy, że zebranie 100 tysięcy podpisów w trzy miesiące jest niemożliwe dla mniejszych, nieformalnych grup, że taką liczbę podpisów mogą zebrać instytucje z dużą infrastrukturą i siatką kontaktów. Jak pokazał 2015 rok, to nie zbiórka podpisów i wymogi formalne stwarzają największe problemy dla projektów obywatelskich. Polacy w zeszłym roku wykazali energię i chęć do działania. Nie dość, że był to rok wyborczy i masowo zbierane były podpisy pod listami kandydatów i komitetów wyborczych, to jeszcze ludzie podpisywali się na listach poparcia dla siedmiu projektów obywatelskich.

Niestety, ten wygenerowany zapał został przygaszony, przez sposób w jaki traktowane były przez polityków wszystkie projekty obywatelskie, również te z poprzednich lat. Większość z nich odpadła w pierwszym czytaniu, czyli zostały odrzucone bez procedowania ich w pracach komisyjnych. Część z nich, po pierwszym czytaniu nie doczekała się już kolejnego, to znaczy, że prace w komisjach były na tyle powolne lub rozległe, że nie udało się zakończyć procesu legislacyjnego. Pamiętam, gdy informowałam na prowadzonym przeze mnie fanpage’u „Obywatele decydują” o tym, co dzieje się w Sejmie z poszczególnymi projektami ustaw. Przeważająca część fanów komentowała to z dużą dozą pesymizmu i zniechęcenia pisząc, że: „nie ma to sensu, bo i tak wyrzucą wszystko do kosza”.

Wzmocnijmy obywateli

W tym miejscu wracam do pytania o to, czy projekty obywatelskie są równe z projektami innych uprawnionych podmiotów. Oczywiście, że nie są. Podstawowa różnica polega na poziomie znajomości prawa i dostępie do instytucji ustawodawczych. Wszyscy, to jest posłowie, Senat, Prezydent i Rada Ministrów, oprócz obywateli, mają bezpośredni dostęp do posłów i posłanek decydujących o tym, czy dana ustawa przejdzie, czy nie. Znają ich, mogą się z nim spotykać, rozmawiać, negocjować, właściwie bez żadnych trudności. Wszyscy, poza obywatelami, nie ponosząc dodatkowych kosztów, mają dostęp do prawników i doradców, specjalizujących się w pisaniu ustaw i procesie legislacyjnym. W końcu wszyscy, z wyjątkiem obywateli, znają bardzo dobrze specyfikę pracy w Sejmie.

Tych niekorzystnych różnic nie da się zniwelować, może z wyjątkiem pomocy prawnej, dlatego należy szukać rozwiązań ułatwiających obywatelom stanowienie prawa. Dobrym przykładem jest nieodrzucanie projektów obywatelskich w pierwszym czytaniu. Umożliwi to politykom głębsze zastanowienie się nad proponowaną ustawą, a przez to podjęcie przemyślanej decyzji przy głosowaniu. Aby projekty nie leżały latami w sejmowych szafkach, ciekawą propozycją jest narzucenie terminów, kiedy ma odbyć się ich drugie i trzecie czytanie (czas pierwszego czytania został już określony). Dzięki temu politycy zostaną zmobilizowani do rzeczywistej pracy nad obywatelskimi ustawami, a Polacy, którzy złożyli podpis pod konkretnym projektem, doczekają się finału swojego działania.

Ukłon w stronę obywateli

Wciąż uczymy się demokracji, interesowania się swoim państwem, angażowania w pracę nad nim. To długotrwały proces i bez zachęty czy impulsu nie pójdziemy do przodu. Patrząc na to, co działo się z obywatelską inicjatywą ustawodawczą na przestrzeni tych prawie siedemnastu lat jej funkcjonowania, myślę, że rządzący powinni zrobić ukłon w stronę obywateli i pomóc im zaangażować się w budowanie kraju. Bo przecież o to w demokracji chodzi, prawda?

Tekst ukazał się na portalu www.ngo.pl